100, 99, 98, ...
Nauczyłam się nie zostawiać niedokończonych wpisów. Na drugi dzień nie widzę w nich sensu. Oczywiście wtedy, gdy je jeszcze tworzę. Po prostu moje wynurzenia są zbyt głębokie i zbyt genialne, żeby pomieściły się wszystkie jednego dnia w mojej głowie... Dobrze, że jestem skromna. Szkoda, że niepozbierana i zbyt artystyczna na bycie ścisłym. Zdarza się. (Czy 100 dni przed maturą to dobry moment, żeby dojść do wniosku iż nie tędy droga? Nie? Kurcze...) Niektórych rzeczy nie można wytłumaczyć. Trzeba się przyznać do błędów i słabości. Bezwzględnie wziąć się w garść. Starać się ratować to, co jeszcze ma, choćby najmniejsze, szanse na przeżycie. Zmieniają się priorytety. Bez zbędnego marnowania czasu na ustalanie celów. Realizacja. Ewidentnie wiadomo, do czego piję. Maturę piszemy raz w życiu (no oby!), ale częściej stajemy pod ścianą i uciekać już się nie da. Czas się kurczy, oddech staje się płytszy. Walka z nerwami. Teraz pytanie, jak silny jesteś. I znowu, brawura to nie odwaga.