50% sukcesu

Gdy masz wolne od ludzi, jakoś łatwiej dochodzisz ze sobą do porozumienia. Wolne od ludzi masz wtedy, gdy dochodzisz do wniosku, że nie są Ci potrzebni, a w zasadzie ich obecność, wsparcie, dobre słowo. Tylko nie uświadamiaj sobie, że oni się do tego nie nadają. Wszyscy wiemy, że tak jest, tylko po co się dobijać? Uświadomienie sobie swojej siły, jest cholernie ważne.

Nie wierzę w przypadki, wierzę w jedną Siłę, która tym wszystkim kręci i zastanawiam się, co ja Jej takiego zrobiłam, że notorycznie się mści. Robi to znieczulając moich bliskich na moje problemy, znajdując mi zajęcia przeszkadzające mi w wypełnianiu własnych obowiązków, takie tam. Nie czuję się osamotniona i porzucona. Nie chcę zwalić swoich problemów, na coś, co według niektórych w ogóle nie istnieje, ale to wykorzystywanie moich, choćby najmniejszych potknięć, zaczyna być nie do zniesienia. 

Zaskakujący (nie, w sumie nie, wszyscy wiemy, że tak jest, a mimo to, zawsze jesteśmy zdumieni) jest fakt, gdy jeśli coś Ci zaczyna nie wychodzić, jest to raptem początek ogromnej lawiny strat i smutków podczas której OCZYWIŚCIE jesteś sam. Bo chcesz. Bo uważasz innych za niepotrzebne utrapienie aktualnie. Świadome wyparcie jakiejkolwiek pomocy ze strony drugiej osoby. Przecież i tak w niczym Ci nie pomogą. Nie potrafią. Ty najlepiej wiesz, jak bardzo jest Ci źle ze sobą.

"Jestem na tyle silna, żeby bez problemu poradzić sobie ze światem. Sama." 

Bo 50% sukcesu jest w głowie.

Powiało typowym Emosem. Z tym sukcesem może nie bardzo się składa. Robię to źle. Gdy serio wszystko mi się wali odpycham wszystkich. Nie umiem, albo oni nie umieją. W zasadzie wszyscy jesteśmy trochę upośledzeni. Działamy tak niezgrabnie nieświadomie raniąc, omijając. Niby każdy chce dobrze, a każdy potrafi to spieprzyć. No to jak to w końcu jest z tą pomocą? Zawsze podobało mi się też, gdy ktoś słuchał (albo udawał, mniejsza; istotne, że ja się nie kapnęłam), a za chwilę wypowiedział coś w stylu: "No, no, też tak miałem, jak...", albo totalnie zmienia temat po krótkim "no, no". To w ramach uznania? Bo czegoś mocno chyba nie ogarnęłam. Nie chcę Twojego podziwu co do mojego problemu! Chcę pomocy od Ciebie! Ale Ci tego nie powiem...wprost...
Już wiem, że nie warto. Zdarza się, że po takim haśle wstaję i wychodzę. Odechciewa się, po ludzku.



Wiem, że ludzie są różni i mam wokół siebie też takich, bez których byłoby mi mega ciężko, albo zwyczajnie bym bez nich umarła. Nie tyle z powodu ich braku, co przez swoją byle-jaką-jakość. Oni mnie normalnie regularnie ratują. Niezależnie od ich supermocy wiem, że sama z sobą najpierw muszę dojść do porozumienia, bo inaczej nici z przywracania mnie do życia. To pierwszy etap. Na tym moi "przyjaciele" najczęściej się potykali i odwracali. Nie dziwię im się, sama ze sobą w takim stanie bym nie chciała żyć. Kwestia przyzwyczajenia. Także ustalam sobie w głowie swoje osobiste pozytywne scenariusze, które potem wykorzystam do ratunku. Sama sobie pomogę, tak będzie lepiej.

Cieszę się, że jakiś czas temu był ktoś, kto mi to "50% sukcesu jest w głowie" za często powtarzał. Dziękuję.




______________________________________________
"I try not to  reason with myself
Should be calling,
Calling for you help
The question stands is there somebody else?
Or am I falling?
Falling far from help"
- Chet Faker

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Świat się kończy!

Skutki uboczne

#internet_friends #no_life #real_world_sucks